Formuła 1 wystąpiła ze swojego matecznika

Gdy w 1950 roku powstała królowa sportów motorowych, tylko jeden wyścig sezonu rozegrano poza Europą. Z biegiem czasu było ich coraz więcej, a dzisiaj ponad połowa Grand Prix odbywa się na innych kontynentach. Fakty nie kłamią - F1 powoli porzuca miejsce swoich narodzin.

 

Z europejskich zawodów pozostały już prawie tylko te, które zdołały zbudować wielką historię, jak Monako, Monza, Silverstone czy Spa. Pozostałe rundy organizowane w Hiszpanii, Niemczech oraz na Węgrzech co prawda przetrwały, ale nie mogą być pewne zachowania miejsca w kalendarzu mistrzostw - najlepiej udowadnia to ostatni przykład wykreślenia GP Turcji.

Formuła Jeden postawiła na ekspansję, wchodząc do krajów potężnych gospodarczo, a nawet tych skromniejszych - byleby potrafiły sowicie wynagrodzić goszczenie u siebie najbardziej prestiżowej wyścigowej serii świata. Celem jest ponoć rozpowszechnienie F1 na wszystkie kontynenty. Aby go osiągnąć, trzeba jeszcze powrócić do Afryki, co forsuje szef czempionatu Bernie Ecclestone. Powstał nawet projekt ulicznego toru w RPA i jego realizacja to bez wątpienia kwestia czasu. Zdaniem testera McLarena - Pedro de la Rosy, ekspansji Formuły 1 nie można powstrzymać, ponieważ zależy ona od zmian zachodzących na świecie. „Wszyscy wiemy, że Grand Prix są zwykle przeprowadzane tam, gdzie można to zrobić, a dzisiaj większość państw zdolnych podjąć się takiego przedsięwzięcia leży na Bliskim Wschodzie lub w Azji". - napisał 40-letni Hiszpan w swojej rubryce portalu formulasantander.com.

„Formuła Jeden krok po kroku zrywa więzi z Europą. Rozumiem, iż wszyscy ci, którzy jak ja dorastali przy wyścigach na Nurburgringu, Brands Hatch, Estoril czy Paul Ricard, mają ciężko. Jednak wyparcie europejskich zawodów przez inwestującą Azję było do przewidzenia". - podkreślił.